Jak działa chropograf skaningowy
Tekst był publikowany w „Opcjach” 2013, nr 1-2
Tytuł tego tekstu w oczywisty sposób nawiązuje do jednego z najgłośniejszych filmów Juliana Antonisza (Juliana Józefa Antoniszczaka) Jak działa jamniczek (1971). Jak zatem działa jedna z wielu stworzonych przez artystę, wynalazcę i konstruktora niezwykłych aparatów maszyna? Przytaczam opis umieszczony w znakomitym katalogu wystawy: „Optyczno-elektromechaniczny aparat dla niewidomych służący do tworzenia obrazów odczytywanych dotykowo. Technikę tę Antonisz nazwał chropografią skaningową, a uzyskiwane za jej pomocą obrazy chropografiami. Idea chropografii, która narodziła się w trakcie eksperymentów z kinem dla niewidomych, polegała na skanowaniu i reprodukowaniu wybranego obrazu na celuloidzie. Chropograf wyposażony był w obiektyw oraz fototranzystor, który sterował naciskiem igły odtwarzającej reprodukowany obraz na celuloidzie w postaci równoległych wydrapanych rowków. Na krawędziach rowków powstawały wióry i zadziory, które dawały specyficzny, chropowaty obraz oryginału, możliwy do odczytania dotykowo. Powstałe w ten sposób chropografie miały zróżnicowaną fakturę oddającą światłocieniowy charakter oryginalnego obrazu”.
To urządzenie do tworzenia „fakturalnych płaskorzeźb” artysta chciał opatentować w roku 1983, niestety nie udało mu się to. Z tego co wiadomo, innych swoich maszyn Antonisz nie próbował rejestrować w biurze patentowym, wszystkie one zaś służyły mu jako środki i narzędzia do produkcji niepowtarzalnych filmów animowanych, z których te najsławniejsze zostały zrealizowane techniką non-camerową. Po raz kolejny okazało się, że kino i film niekoniecznie potrzebują jakiegoś mechanicznego środka zapisu rzeczywistości, bo kino to po prostu stwarzanie rzeczywistości absolutnie wyjątkowej, zatem nie powtarzającej świata, tylko go kreującego.
Już same nazwy wielu samodzielnie i rękodzielniczo zbudowanych maszyn budzą zdziwienie, zdumienie i zaciekawienie, a może po prostu zachwyt. Pantograf-animograf z projekcją optyczną, wypalarką i suchą igłą, pantograf-animograf fazujący 24-kadrowy – unikalny w skali światowej, pantograf-animograf fazujący do większych formatów, drukarka filmowa 35 mm, do druku z matrycy filmowej celuloidowej i eksperymentów, animograf 24 klatki/sekundę non camera, dźwiękownica unikalna żyletkowa (robi na poczekaniu dwa ślady asymetryczne) oraz czytnica optyczna, aparat do wygrawerowywania śladu dźwięku optycznego w nośniku magnetycznym, stół montażowy – sonograf.
Wszystkie te obiekty po raz pierwszy zobaczyć można było w warszawskiej Zachęcie, a później w Muzeum Narodowym w Krakowie. A do tego pieczołowicie zbierane przez artystę notatki, szkicowniki, „pomysłowniki”, scenariusze, teczki filmowe, rysunki, wycinki prasowe, oryginalne taśmy filmowe na których twórca malował swoje filmy. Te materiały konsekwentnie archiwizowane przez Antonisza stanowią integralną część jego twórczości filmowej, muzycznej oraz plastycznej. Oczywiście oglądać można było też na wystawie filmy, bo to im te wszystkie konceptualne i warsztatowe działania – jako wynalazcy, teoretyka filmu (non-camerowego), kompozytora, muzyka – były podporządkowane. Przypomina to strategię innego wielkiego twórcy kina – Stanleya Kubricka, który przygotowując się do każdego swojego projektu filmowego gromadził dziesiątki, setki kartonowych pudeł, w których zbierał tysiące różnorakich materiałów potrzebnych mu do stworzenia kolejnego dzieła filmowego. Ale owo „kolekcjonerstwo” nie było tylko maniakalnym podążaniem za ideą filmu doskonałego, chodziło raczej o traktowanie tych działań jako integralnego składnika procesu tworzenia, w którym nawet najbardziej, wydawałoby się, przypadkowe elementy wpisują się w życie podporządkowane całkowicie idei sztuki. Antonisz i Kubrick, tak przecież różni jako filmowcy, byli w tym względzie do siebie niezmiernie podobni.
Julian Antonisz wielokrotnie podkreślał, że film tak naprawdę skończył się wraz z wynalazkiem kinematografu przez braci Lumière. A ściślej rzec biorąc chodzi o Louisa Lumière’a, bowiem to on był faktycznym, samodzielnym wynalazcą kinematografu. Do tego czasu – czyli okolic roku 1895, bo przecież symboliczna data 28 grudnia tego roku i pokaz w Salonie Indyjskim przy bulwarze Kapucynów w Paryżu, czyli pierwsza publiczna projekcja filmowa, to tylko historyczny „punkt startowy” – „Wszędzie panowała wspaniała Non-Camera dopóki oni nie opatentowali tego fatalnego wynalazku”. Tak to widział sam Antonisz. Teoretyczne uzasadnienie konieczności „wymyślenia” kina ponownie odnajdujemy w Manifeście artystycznym grupy twórczej Non Camera opublikowanym w roku 1977 w związku z premierą „pierwszego filmu graficznego Non Camera, p.t. Słońce – Film bez kamery zrealizowanego technika drzeworytu odbijanego bezpośrednio na taśmie filmowej i udźwiękowionego metodą rysowania na ścieżce dźwiękowej”. Radykalizm tego wystąpienia oraz poetyka manifestu wpisuje się w długą tradycję wywrotowych działań twórców kina eksperymentalnego, zaś jednoznaczność sądów w sposób wzorcowy spełnia wymogi artystycznego manifestu. „Tylko filmy realizowane technikami non camera można nazwać autentycznymi dziełami sztuki plastycznej, malarskiej, graficznej i muzycznej”. W innym miejscu „reżyser Julian Antonisz” dodaje: „Realizacja filmów eksperymentalnych metodami grafiki artystycznej poprzez odbijanie grafik BEZPOŚREDNIO na taśmie filmowej z pominięciem kamery filmowej jest szansą stworzenia filmu będącego autentycznym dziełem sztuki!”.
Tworzone od tamtego czasu konsekwentnie według sformułowanego przez artystę programu filmy – są dowodem na niesłychaną pomysłowość, inwencję twórczą i nieokiełzaną wyobraźnię tego niezwykłego człowieka i artysty. Rysowane (i malowane) bezpośrednio na taśmie filmowej dzieła audiowizualne są też dowodem na jego niebywałą pracowitość oraz niewyczerpaną energię. Sabina Antoniszczak, córka, precyzyjnie rekapituluje podstawowe dane dotyczące skali produktywności ojca: „Julek żył 45 lat. Swój pierwszy film zrobił w roku 1967, w wieku 26 lat. Od tamtego czasu praktycznie cały czas pracował nad filmami i do śmierci w styczniu 1987 stworzył ich w sumie 36. Od 1977 tworzył wyłącznie filmy non-camerowe i do 1986 zrobił ich 24. Po zsumowaniu długości taśmy poszczególnych filmów wychodzi 5689 metrów – 5689 metrów non-camery! Ponad 5,5 kilometra ręcznie robionych rysunków! Jedna minuta filmu to ok. 12,5 metra taśmy. Zrealizował więc co najmniej 455 minut non-camery. Jedna sekunda filmu non-camerowego to 24 rysunki, jedna minuta to 1440 rysunków, razy 455 minut to 655200. Ponad pół miliona rysunków! Od początku 1977 do końca 1986 roku upłynęło 10 lat jego pracy nad non-camerą – czyli około 3650 dni. A więc 655200 rysunków w 3650 dni. To około 180 rysunków dziennie. A do tego praca nad całością filmów – scenariusze, komponowanie i nagrywanie muzyki, teksty, montaż – plus praca nad wynalazkami, budowa domu… Jak on to robił?!!!”. No właśnie – jak to możliwe?
Film – ze swej natury medialnej, materialnej, technicznej – sztuka oparta na idei reprodukcyjności znalazła w Antoniszu swojego zdecydowanego antagonistę. Bo przecież każda z jego non-camerowych realizacji to oryginał, niepodważalny autentyk. Choć reprojektowany, by można go było publicznie pokazywać, to jednak nawet i dziś w zdigitalizowanej formie czuć ducha (i rękę) artysty. Na stronie Filmoteki Narodowej w ramach Repozytorium Cyfrowego (http://www.repozytorium.fn.org.pl/) można oglądać 20 z 36 filmów Antonisza (na DVD dołączonym do katalogu wystawy znalazło się 17 filmów). Ich cyfrowej renowacji (i reprodukcji zarazem) podjął się zespół Repozytorium pod wodzą Elżbiety Wysockiej, najwybitniejszej bodaj obecnie w Polsce znawczyni teoretycznych i praktycznych zagadnień związanych z „przedłużaniem życia filmu”.
To, co zdarzało się bardzo rzadko, kiedy Antonisz wyświetlał filmy z oryginalnych malowanych ręcznie taśm używając projektora filmowego (to z tych projekcji – na zasadzie reprojekcji wykonywane były metodą kopiowania optycznego materiały, z których powstawały kopie eksploatacyjne) – dziś trafić może do szerokiego kręgu widzów. Jak szerokiego? Tego nie wiem, wiem jednak, że udostępnianie tych filmów w sieci jak i na DVD to wydarzenie wielowymiarowe. To przypomnienie artysty znanego tylko w kręgach związanych z tzw. animacją autorską czy szerzej filmem animowanym, a przecież twórcy genialnego, całkowicie osobnego, który stworzył nie tylko niepowtarzalny język wypowiedzi artystycznej tylko jemu właściwy, ale też zapisał się trwale w historii światowego eksperymentu filmowego.
Kiedy oglądam jego filmy dziś – na przykład Słońce – to przypomina mi się Flicker (1966) Tony’ego Conrada, jeden z pionierskich i najbardziej radykalnych przykładów filmu migoczącego (flicker film), ale też eksperymenty spod znaku CEV (Closed-eye Visualisations), Dreamachine Briona Gysina czy współczesna muzyka wizualna operująca zaskakującymi zestrojami audio-wizualnymi. Ważny jest cielesny aspekt tych eksperymentów filmowych, takie zjawiska jak powidok, eigengrau (czyli obraz tworzony przez napięcia nerwowe narzędzi wzroku w całkowitej ciemności) czy kwestie tego, Co widzimy po zamknięciu oczu i zatkaniu sobie uszu (to tytuł filmu Antonisza z roku 1978). W tym filmie – w którym dźwięk został także (jak obraz) narysowany (?) zapisany (?), stworzony (?) bezpośrednio na taśmie – w sposób dobitny widać coś, co być może nie było do tej pory podnoszone w związku z twórczością artysty w sposób wyraźny. Antonisz był bowiem interesującym sonorystą, nie tylko ciekawym kompozytorem, bo to już stało się oczywiste kiedy Małe Instrumenty nagrały znakomitą płytę Antonisz. „Słuchając” tego filmu z niejakim zdziwieniem dostrzegam bliskość tego archaicznego omalże wykonania z jak najbardziej ekstremalną twórczością Ryoji Ikedy i innych noisowych twórców. To przecież właśnie elektro-akustyka w czystej postaci.
Elektro, ale nie elektronicznie tylko elektrycznie preparowany dźwięk, analogowo, bo przecież nie cyfrowo, preparowany obraz (choć dziś digitalnie zrekonstruowany i zremasterowany) – oto współczesny i ciągle aktualny Antonisz. Bo on to wiedział zawsze, a my to dopiero teraz próbujemy zrozumieć: „Technika jest dla mnie rodzajem sztuki” – mówił. Może zresztą należałoby powiedzieć – technologia jako rodzaj kulturowego software’u. Józef Antonisz (może nie do końca świadomie) w sposób oczywisty proklamował wiek technologii. Ale tej robionej własnymi rękami, czyli DIY. („Do It Yourself’). Jego cudowne maszyny są dobitnym dowodem na to, że to siła, choćby „majsterkowiczowej”, wyobraźni ma moc stwarzania bytów niezwykłych. Tych materialnych i tych niematerialnych. Takim twórcą był Julian Józef Antoniszczak.
***
Ciekawe, na marginesie, czy Andrzej Jakimowski realizując Imagine (2012), film prezentowany w wybranych kina z audiodeskrypcją także przecież mierzący się z problemem zobaczenia obrazów przez niewidomych – słyszał o chronografie skaningowym. Zjawisko echolokacji, które stało się swego rodzaju kołem zamachowym projektu autora Zmróż oczy to przecież fenomen pozornie bardzo odległy od dotykowego odczytywania obrazów. Użytkownicy wynalazku Antonisza i echolokujący w istocie dążą do tego samego – by móc zobaczyć coś, co pozornie wydaje się dla nich niewidoczne, bo niemożliwe do zobaczenia. A jednak obrazy mogą się objawiać w różny sposób, niekoniecznie trzeba na nie patrzeć. Multisensoryczne doświadczenia waloryzują „piękno dotyku” o jakim zapewne marzył Antonisz.
Antonisz: Technika jest dla mnie rodzajem sztuki. Muzeum Narodowe w Krakowie, 13.04-16.06.2013. Współorganizator wystawy: Zachęta – Narodowa Galeria Sztuki oraz Filmoteka Narodowa.