Prawdziwie podziemny festiwal
Tekst był publikowany w „artPapierze” (artpapier.com) 2005, nr 8.
Wkraczanie sztuki w przestrzeń publiczną nie jest zjawiskiem wyłącznie ostatnich lat, ale to właśnie obecnie artyści coraz częściej dostrzegają możliwości, jakie stwarzają miejsca mogące kojarzyć się z wszystkim tylko nie ze sztuką. Estetyzacja naszej publicznej rzeczywistości przybiera różnorakie formy – konstytutywnymi jej elementami są zarówno reklamy balansujące na granicy komunikatu czysto komercyjnego, ale i posiadającego wartości estetyczne, nowoczesny design, współczesna architektura, działania performerów, happenerów i artystów akcyjnych poszukujących coraz bardziej niezwykłych obszarów dla własnych wypowiedzi. Dodajmy do tego graffitti, uliczne galerie, wielkie, spektakularne widowiska muzyczne zamieniające całe miasta omalże w specyficzne „sale” koncertowe i wreszcie – last but not least – różnorakie formy projekcji ekranowych oraz monitorowych. Ekrany i monitory stały się wszechobecne, najczęściej mówi i pisze się przy tej okazji o medialnym Panoptykonie wywiedzionym z pism Benthama i spopularyzowanym przez Michela Foucaulta, rzadziej o metaforze ukutej przez Thomasa Mathiesena i nazwanej Synoptykonem, to znaczy sytuacji, w której, jak to komentuje Zygmunt Bauman, medialny system „nie wymaga stosowania przymusu – on k u s i ludzi, by oglądali”.
Rzeczywiście, wszechobecne ekrany, monitory, wyświetlacze kuszą, choć czasem również, za sprawą owej wszechobecności, stają się niejako przezroczyste, przestajemy je dostrzegać, a może po prostu traktujemy jako immanentny element świata – zmedializowanego, jednakże traktowanego jako „naturalny”. Pomysł, by na monitorach umieszczonych w miejscu publicznym pokazywać (oprócz reklam czy też różnorakich wiadomości rzecz jasna) filmowe realizacje artystyczne może wydawać się karkołomny, ale z drugiej strony dosyć oczywisty. Kiedy kilka lat temu niemiecka kompania Berliner Fenster postanowiła wykorzystać wagony metra do zainstalowania ciekłokrystalicznych wyświetlaczy jako medium reklamowego, być może nikt nie przypuszczał, że wkrótce staną się one techniczną bazą dla stworzenia pierwszego i jedynego jak dotąd „podziemnego” festiwalu filmowego. Podobne systemy funkcjonują dziś od Dubaju przez Hamburg, Hanower, Paryż, Londyn, Madryt, po Toronto, warto przypomnieć jednak, że jednym z pierwszych miejsc na świecie, w którym zainstalowano system komunikacyjny w metrze był Kijów, choć nie były to oczywiście wtedy monitory.
Berliner Fenster dysponuje obecnie blisko czterema tysiącami monitorów zainstalowanych w 1160 wagonach berlińskiego metra. Dodajmy, że dziennie korzysta z niego ponad półtora miliona podróżnych, to chyba największa, potencjalnie, filmowa publiczność świata. Do zorganizowania festiwalu, w tym roku odbyła się jego czwarta edycja, włączył się „interfilm” – Międzynarodowy Festiwal Filmów Krótkometrażowych, który w tym roku odbędzie się po raz dwudziesty pierwszy, jak co roku, w listopadzie. Jak w każdej poważnej imprezie, tak też w Going Underground, bo tak brzmi jej nazwa, najpierw odbywa się preselekcja, a potem wybrane filmy prezentowane są przez kilka dni w powtarzających się blokach, na zasadzie loopów. Warunki regulaminowe są proste – filmy nie mogą przekraczać 90 sekund, nie ma żadnych podziałów gatunkowych, specjalnych wymogów realizacyjnych, technicznych, poza jednym, ale bardzo istotnym ograniczeniem mocno zaznaczonym przez organizatorów: „Filmy powinny być pozbawione prowokacyjnych i szokujących efektów wykorzystujących seks i przemoc, gdyż są one adresowane do różnych wiekowo grup podróżnych”. Filmy wyświetlane są bez dźwięku, bo jak mówi Frank Lichomski, z firmy Inova Multimedia odpowiedzialnej za techniczną stronę przedsięwzięcia, „pasażerowie nie powinni czuć się niepokojeni. Nie muszą oni przecież patrzeć na monitory, ale od dźwięku nie da się uciec. Może to powodować pewne komplikacje w przypadku produkcji realizowanych dla telewizji, ale jednocześnie zapewnia wysoki poziom akceptacji tej formy prezentacji”. Można tylko dodać, iż badania pokazują, że ponad osiemdziesiąt procent podróżnych ocenia pozytywnie obecność monitorów w wagonach metra, choć pytania dotyczyły przekazów reklamowych i informacyjnych. Warto może w tym miejscu przypomnieć, że formuła „ultra shorts”, czyli konkursy filmów jednominutowych dziś odbywające się w wielu miejscach na świecie mają swoją tradycję także w Polsce; już w 1972 roku w gliwickim klubie studenckim „Gwarek” odbył się festiwal „Mini-Max”, potem zaś w latach osiemdziesiątych w sosnowieckim klubie „Zameczek-Remedium” rokrocznie spotykali się twórcy i miłośnicy tego rodzaju twórczości.
Swoista demokratyzacja umożliwiająca tysiącom ludzi uczestnictwo w takich niezwykłych wydarzeniach kulturalnych odnosi się także do oceny konkursowych propozycji, bowiem zwycięzców wybierają (za pośrednictwem SMS-ów, bądź poprzez internet) sami widzowie-podróżni. Podobnie jak w latach ubiegłych o główną nagrodę ubiegało się 14 filmów z dziesięciu krajów wybranych z 452 pozycji zgłoszonych przez reprezentujących 48 państw filmowców. W tym roku w gronie wybrańców znalazł się też film Radka Pająka Azyl (z Władysławem Sikorą w roli głównej). Absolwent filozofii Uniwersytetu Zielonogórskiego, a jednocześnie pasjonat kina, związany z kultową już Wytwórnią A’YoY tym filmem zwyciężył w ubiegłorocznej edycji festiwalu A’YoY. Samo uczestnictwo w berlińskim konkursie to duże wyróżnienie, a przy tym wedle oceny widzów jego film zajął przyzwoite szóste miejsce. Film ten zresztą pokazywany był na wielu festiwalach twórczości offowej, samemu zdarzyło mi się go nagradzać na I Gliwickim Offowym Festiwalu Filmowym GOFFR.
Ale konkursowe zmagania zdominowały produkcje niemieckie, które zajęły cztery pierwsze miejsca i doprawdy nie wiem czy zaważyły tu względy patriotyczne. Niewątpliwie zwycięskie The Photo Sükriye Dönmez (blisko 18 procent głosów) to film zabawny, pokazuje on parę młodożeńców, którzy po zaślubinach udają się do zakładu fotograficznego, gdzie próbują nawzajem dopasować wizerunek partnera do swoich wyobrażeń. Właśnie humor, ironia, przewrotność puenty dobrze się sprawdzają w tego typu produkcjach, tego zapewne oczekują widzowie, to najlepiej zapamiętują. Moją uwagę zwróciły zwłaszcza dwie piękne miniatury: animacja The Cage Gillesa Lepore (Szwajcaria) – metaforyczny obraz zagubienia człowieka w świecie oferującym tak wiele możliwości, iż w efekcie prowadzi to do całkowitego zagubienia i poetycka impresja Acaluma Massimo Amici (Włochy). Ten pierwszy film uplasował się na miejscu siódmym, ten drugi na miejscu dziewiątym. Zapamiętałem też zabawną animacje komputerową Roger the Cat Goro Fujita (Niemcy), niewinny żart filmowy z sympatycznym, choć łobuzerskim kotem w roli głównej (miejsce trzecie).
Animacje realizowane tradycyjnymi technikami i animacje komputerowe reprezentowane były aż przez osiem filmów, co oczywiście nie może dziwić – to dzisiaj jeden z najpopularniejszych sposobów uprawiania twórczości niezależnej, offowej, niszowej, undergroundowej, mniejsza zresztą jak ją nazwiemy. Ten sposób komunikowania się z widzami znakomicie sprawdza się w tak nietypowych warunkach projekcyjnych. Obserwowanie reakcji widzów w metrze samo w sobie może być ciekawym spektaklem, niezwykle pouczającym i w gruncie rzeczy dającym wiele do myślenia na temat kondycji sztuki ruchomego obrazu w epoce cyfrowej. Uczestnicząc przez tydzień (02-08.02) w tym niecodziennym przedsięwzięciu paradoksalnie miałem wrażenie współtworzenia pewnej wspólnoty, swoistego cichego porozumienia wzajemnie się akceptujących i rozumiejących ludzi połączonych, choćby mimowolnie, wspólnym przeżywaniem pojawiających się filmowych obrazów. I wcale przy tym nie czułem, że oto następuje jakaś forma profanacji sztuki, wręcz przeciwnie – jej obecność w pędzących wagonach berlińskiego metra, początkowo mogąca wywoływać pewne zdziwienie, bardzo szybko nie tyle powszedniała, co przyjmowana była z rosnącym zaciekawieniem. A przy tym, czyż dla twórców może być lepsza nagroda, niż świadomość możliwości dotarcia do takiej liczby widzów ze swoimi skromnymi przecież filmami?